Nie to, że piszę o treści, piszę o formie.
Przez całe życie zbierałem książki. Miałem, mam ich wiele tysięcy. Kiedyś ekscytowałem się białymi krukami, pierwszymi wydaniami. Teraz widzę makulaturę. Otwieram pierwsze wydanie, nakład sto egzemplarzy, i czuję tylko kurz, od którego chce się kichać. Czytać coś takiego? Nie. Mam uczulenie na kurz.
Szukanie jakichś zapamiętanych myśli w czymś takim, to mordęga. W komputerze wpiszę słowo, dwa i znajdę od razu. Tutaj trzeba poświęcić kwadrans. I zdrowie.
Nie ma szans, żeby młode pokolenie zaszczepić pasją do książek. Jakby to powiedział spec od marketingu – to po prostu zły produkt jest.
Oczywiście, wszystko zależy od. Nie powiem Wam: „o jaką ładną macie półkę śmieci”, ale mogę powiedzieć: „spójrzcie na moją półkę śmieci i bierzcie z tego wszyscy”. Kiedyś miałem wręcz nabożne podejście do książek. Jak pożyczona książka wracała do mnie z naderwaną obwolutą, to byłem roztrzęsiony. A jak widziałem, że ktoś to próbował jeszcze naprawiać taśmą klejącą, to wkurw mnie ogarniał.