Byłem wczoraj na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej.
Zauważyłem, że niepotrzebnie wydajemy prawie tysiąc złotych na ubezpieczenie.
– Nie, nie, ubezpieczenie jest potrzebne – ktoś odpowiedział.
– No, ale do czego, po co? Czy kiedyś coś z niego skorzystaliśmy?
– Coś tam chyba było, drobnego – odpowiada gość z zarządu (czyli jeden z mieszkańców, małolat dwudziestokilkuletni).
Patrzę na administratorkę (czyli osobę, którą zatrudniamy do zarządzania nieruchomością) – za mojej kadencji nic nie było – odpowiada na moje spojrzenie.
– No, ale ubezpieczenie jest przydatne – kontynuuje koleś z zarządu – w zeszłym roku zalała mnie sąsiadka, miała ubezpieczenie i dostałem odszkodowanie.
– No, ale jakby nie miała ubezpieczenia, to zapłaciłaby z własnej kieszeni. Dla Pana to bez różnicy – skomentowałem.
– W Polsce na drodze cywilnej procesować się o odszkodowanie, to nie jest takie proste – wtrącił ktoś z sali. Zrobiłem tylko minę – z przekąsem. Przecież jeśli coś się komuś zepsuje, to trzeba to naprawić, więc w czym problem.
– U-b-e-z-p-i-e-cz-e-n-i-e j-e-s-t p-o-t-rz-e-b-n-e, u-b-e-z-p-i-e-cz-e-n-i-e j-e-s-t p-rz-y-d-a-t-n-e – dodają już chórem zebrani – normalnie, jakby byli zahipnotyzowani. Nie myślą, klepią wpojoną im wiedzę. Wpojony im sposób na życie, gdzie za swoje czyny się nie odpowiada, bo można się od głupoty ubezpieczyć.
– U-b-e-z-p-i-e-cz-e-n-i-e j-e-s-t p-o-t-rz-e-b-n-e, u-b-e-z-p-i-e-cz-e-n-i-e j-e-s-t p-rz-y-d-a-t-n-e – mam wrażenie, jakby na sali siedziały bezwolne marionetki zahipnotyzowane przez obcych.
Kurwa, na nich wszystkich się muszę składać. Stąd ubezpieczyciele budują sobie pałace, stąd te setki milionów na spoty reklamowe.
Kurwa, każą składać mi się na coś bezużytecznego i nic nie mogę zrobić. Muszę finansować ich fanaberie. Tej bezmyślnej masy.
A może to oni mają rację, a ja się mylę?
Ja też kiedyś, za namową żony, po nieudanej próbie włamania, wykupiłem ubezpieczenie na firmowy lokal.
Ubezpieczyciel przejechał całą Warszawę, żeby się ze mną spotkać. Przyjechał z Mokotowa na Pragę. Na tej Pradze się jeszcze pogubił. Stracił w każdym razie mnóstwo czasu. Cały dzień na mnie poświęcił.
Kazał nawet książki wycenić, musiałem zrobić ich inwentaryzację. Musiałem spisać specyfikację kompów, etc. Dla mnie zupełnie niepotrzebna robota, bezowocna biurokracja.
On stracił mnóstwo czasu, ja straciłem. On za swój czas dostał kasę, mojego nikt nie wycenił. W każdym razie straciłem podwójnie – za czas agenta ubezpieczeniowego i za swój czas.
Same książki wyceniliśmy na gdzieś 30 koła. Kurde, dzisiaj bezużyteczną makulaturę – w firmie były głównie podręczniki, dziś nic nie warte. Taka była cena ich zakupu, ale nie łudźcie się, że ubezpieczyciel tyle by wam oddał. Wyceniłby ich wartość na dzień straty, a nie za ile je kupiliście.
No, więc ubezpieczyciel wycenił to wszystko, te książki, komputery, monitory, skanery itd. itp. na kilkadziesiąt koła i na dwa koła mnie skasował. Nigdy już tych pieniędzy nie zobaczyłem.
„Poszedłem po rozum do głowy” i przestałem dawać się doić. Przez kilkanaście lat te kilkadziesiąt oszczędzonych tysięcy zainwestowałem, kupiłem drugi lokal i mam z czego żyć.
A zahipnotyzowane przez obcych zombi, to pustaki ciągnące na kredytach (obowiązkowo z ubezpieczeniem). U-b-e-z-p-i-e-cz-e-n-i-e j-e-s-t p-o-t-rz-e-b-n-e, u-b-e-z-p-i-e-cz-e-n-i-e j-e-s-t p-rz-y-d-a-t-n-e.
Dzisiaj czytam w gazecie „PZU ma apetyt na przejęcie banku”. Skąd ma kasę? No! Od tych zombi i kurwa, przez tych zombi, ode mnie. Włączam telewizor i hipnotyzuje mnie głos – 913-913-913. Prosrama. Skąd miliony, a licząc w latach – miliardy złotych – na te reklamy? Od zombi. Kupują sobie poczucie bezpieczeństwa za również moje pieniądze. Pierdoleni niewolnicy.
Córka się pyta gdzie wczoraj byłem. Więc tłumaczę jej – co miesiąc w czynszach zabierają kasę i raz w roku się zbierają i decydują na co będą wydawać tę kasę. Decydują, co zrobić z twoją kasą. Jeśli większość coś zdecyduje, to nie masz nic do powiedzenia.
– To nie fair – mówi.
I ma całkowitą rację.
– Co piszesz? – pyta później.
– Piszę o wczorajszym zebraniu wspólnoty.
– Było głupie?
– Było inspirujące.
– Co to znaczy?
– Dawało do myślenia.
Ludzie, jak tylko mogą unikają ZUS-u, a ci moi wspólnotowicze pchają się do ubezpieczenia dobrowolnie. Dla mnie jest to zwykła bezmyślność, kupowanie sobie poczucia bezpieczeństwa, złudnego poczucia bezpieczeństwa. Poprosiłem administratorkę, żeby przesłała mi umowę ubezpieczeniową. Przeczytałem uważnie tę umowę i mogę stwierdzić, że ubezpieczyciel na wszelkie możliwe sposoby zabezpiecza się przed wypłatą większych odszkodowań. Nie widać problemu, żeby zapłacił za zamalowanie graffiti (pewnie na puszkę z farbą), ale gdy już miałoby przykładowo dojść do naprawy kotła na jego koszt, to generalnie wyegzekwowanie pieniędzy byłoby cudem.
Na zebraniu ktoś powiedział jeszcze, że ubezpieczenie chroni na nas przed roszczeniami osób, które na przykład złamią nogę w zimie przed budynkiem. Przeczytałem polisę, ogólne warunki ubezpieczenia i nic takiego tam nie ma. Za to jest inny niepokojący zapis w dziale Ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej w związku z posiadaniem mienia i zarządzaniem nieruchomościami: ubezpieczyciel nie odpowiada za szkody wyrządzone przez powolne działanie temperatury, gazów, pary, cieczy, wilgoci…
Poza tym, zatrudniamy osobę, która chodniki odśnieża, posypuje piaskiem, jak trzeba solą, więc w czym rzecz?
Pierdolcie ludzie te ubezpieczenia. Mam na myśli wszystkie, dobrowolne. To prawda, że niektórym się nie uda, nie zyskają na zrzuceniu kajdan, ale generalnie chodzi o zmianę sposobu myślenia. O przestaniu być bezwolnym manekinem. To prawda, że nie wszystkim się uda zostać milionerem, że być może niektórzy skończą w nędzy, ale jak będziecie sami decydować o swoim życiu, to macie na to dużo, dużo większą szansę.