maj 25

Biurokracja

Chcę przeprowadzić banalną rzecz – lokal, który do tej pory był wykorzystywany jako użytkowy chcę przekwalifikować na mieszkalny. Chcę zmienić sposób użytkowania. Jest to lokal w kamienicy niczym nie różniący się od mieszkania, ma łazienkę, toaletę, ma tak, jak inne mieszkania w tej kamienicy tylko i wyłącznie wejście z klatki schodowej. No, niczym się nie różni – deweloper tylko przy budowie wymyślił, że będą tam oprócz mieszkań lokale użytkowe i tak to trwa. Postanowiłem to zmienić.

I nie będzie łatwo. Poszedłem do urzędu i tak – na początek muszę wypełnić Wniosek o wydanie decyzji o warunkach zabudowy. Formularz, który dostałem zupełnie nie przystaje do sytuacji. Są tam rzeczy dla tej sytuacji zupełnie od czapy: dojazd do planowanej inwestycji – dostęp do drogi publicznej, przewidywane zapotrzebowanie na media, na wodę, na ścieki, gaz, ciepło, charakterystyczne parametry techniczne inwestycji oraz dane charakteryzujące wpływ inwestycji na środowisko itd. itp. Nie wiem skąd mam to wiedzieć i nie wiem, po co mam to wiedzieć. Lokal, kamienica stoi od wielu lat i nic w tych kwestiach się nie zmieni. Wniosek jakoś wypełnię, ale, żeby go złożyć, to jeszcze trzeba dołączyć mapkę z innego urzędu. Muszę się walnąć przez całą Warszawę, bo wniosku nie przyjmą. Tam uiszczę obowiązkową opłatę i za 14 dni dostanę mapkę na papierze – nie wiadomo po co, bo te wszystkie mapy urzędnicy mają w komputerach – tylko w jednym urzędzie mi ją wydrukują, a ja zawiozę do drugiego – chociaż i w jednym i drugim urzędzie mają dostęp do tych danych w swoich komputerach (sam widziałem, bo mi urzędniczka na monitorze pokazywała). Mnie czekają dwie wyprawy po tę mapkę.

Ok, mapkę zdobędę, odbędę te dwie wyprawy, a w sumie to trzy, bo najpierw poszedłem po wniosek i informację i udam się do urzędu złożyć wniosek (to będzie moja czwarta wyprawa). Złożę wniosek i będę czekać na decyzję. Gdy decyzja będzie pozytywna – przy piątej wyprawie się tego dowiem – to czekają mnie następne atrakcje: muszę złożyć wniosek o wydanie decyzji o pozwoleniu na wykonanie robót budowlanych (procedura pozwolenia na budowę) wraz ze zmianą użytkowania. I tu, oprócz czasu, który na wyprawy poświęcę, robią się koszty, bo muszę do tego wniosku dołączyć projekt osoby z uprawnieniami, „ekspertyzę techniczną wykonaną przez osobę posiadającą uprawnienia budowlane bez ograniczeń w odpowiedniej specjalności lub przez rzeczoznawcę budowlanego w zakresie obejmującym odpowiednią specjalność”. Będę musiał zatrudnić i projektanta i kierownika budowy, załączyć dowody uzyskania przez nich wymaganych przepisami szczególnymi uzgodnień, pozwoleń, opinii lub innych dokumentów wymaganych zgodnie z art. 32 ust. 1 ustawy Prawo budowlane. Na liście załączników, które wraz z wnioskiem powinienem dostarczyć jest 10 pozycji. Fak. Już się zmęczyłem pisaniem, a to może nawet nie połowa. W każdym razie, jak pozwolenie na budowę będzie, to mogę ruszać z „robotami”. Nie wiem, może prysznic przestawię. Nie, wiem – założę wyciąg nad kuchenką elektryczną.

Załóżmy, że „roboty” wykonane pod nadzorem kierownika budowy i zgodnie z projektem projektanta się zakończą, to będę musiał zgłosić zakończenie budowy wraz ze złożeniem dokumentacji powykonawczej. Tanio pewnie nie będzie. Jeśli w przeciągu trzydziestu dni nie będzie „sprzeciwu”, to mogę ruszać dalej. Uderzyć z kolejnymi wędrówkami do urzędu dzielnicy, który złoży zawiadomienie do Wydziału Ksiąg Wieczystych i dokona zmian w ewidencji gruntów. Będę pewnie na to musiał wypełnić jeszcze z kilka wniosków. Międzyczasie jeszcze pewnie będę musiał wystąpić do wspólnoty mieszkaniowej o zgodę na przekształcenie.

Tak wygląda wstępna teoria w skrócie. Fak. Ale może praktyka mnie miło zaskoczy. Zobaczymy.

2
komentarze

2 komentarze

  1. […] o zmianie, którą chcę zrobić – biurokracja. Po prawie miesiącu dostałem odpowiedź, że nie rozpatrują mojego wniosku, bo nie zrobiłem […]

  2. […] – Urzędu Dzielnicy – i tu, niestety, totalna załamka. Mój wniosek (patrz – biurokracja) leży dalej bez rozpatrzenia. Osoba, która się nim powinna zajmować wytknęła mi na przykład, […]

Reply