Rano byłem w Urzędzie Pracy na rozmowie z doradcą zawodowym i… jestem pod wrażeniem. W całym pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pełen profesjonalizm, świetne wyczucie sytuacji, wspaniale zastosowane techniki motywacyjne i… pomoc. Normalnie, jakbym siedział na kozetce u psychoterapeuty. I to pewnie dużo lepiej niż u psychoterapeuty. I w dodatku za darmo. Zostałem porządnie zmotywowany, żeby tak bezczynie nie siedzieć, żeby coś zrobić, żeby zrobić coś konkretnego o czym może później napiszę.
Minęło już dziewięć godzin i dalej jestem pod wrażeniem. Jednak i w polskich urzędach znaleźć można profesjonalistów, ludzi znających się na swojej robocie.
Potem jednak pojechałem do drugiego urzędu – Urzędu Dzielnicy – i tu, niestety, totalna załamka. Mój wniosek (patrz – biurokracja) leży dalej bez rozpatrzenia. Osoba, która się nim powinna zajmować wytknęła mi na przykład, że napisałem we wniosku 41,7 metra, a (według niej) powinienem napisać około 42 metry. Czarna magia, zupełnie nie rozumiem, o co chodzi, skoro lokal ma 41,7 metra, to dlaczego mam pisać około 42 metry? Takich „smaczków” było kilka. Jutro będę pisać skargę na tego urzędnika.
Mimo wszystko, ta pierwsza perełka mocno mnie podbudowała, świetny to był dzień.