Archiwum dla miesiąca grudzień, 2014

gru 28

Oni mają etat, my na nich pracujemy

Świąteczne spotkania. W większości rodzin, w bliższej lub dalszej, pewnie jest jakiś urzędas. W mojej ich nie brakuje. No i przy tym świątecznym stole była mowa, że jakiś tam po geografii zaczął pracę w urzędzie powiatowym w mieście X. A mi od razu świąteczny nastrój się psuje. Mówienie, że urzędnicy pracują to mocne nadużycie. Oni mają etat, a to my na nich pracujemy. No, bo na czym po geografii taki koleś w urzędzie może się znać. W moim odczuciu, to, co robią, to nie jest praca – to w większości są czynności nikomu tak naprawdę niepotrzebne.

0
comments

gru 23

Złe symptomy

Prowadzę kilka stron internetowych i kilka dni temu napisała do mnie czytelniczka jednej z nich. W sumie fajnie, powinienem się cieszyć, ale…

Ale do chwili obecnej nie mogę otrząsnąć się z przykrego wrażenia jakie wywarła na mnie korespondencja z tą osobą.

Otóż ta osoba w trzecim z kolei mailu poprosiła mnie o nip, adres… Była święcie przekonana, że strony internetowe prowadzić mogą tylko firmy!

Normalnie poczułem się jakbym prowadził jakąś nielegalną działalność. Przedstawicielka średnio młodego pokolenia (w mailu miała 1987, więc można sądzić, że ma 27 lat) świat Internetu wyobraża sobie jako świat komercyjny, pewnie coś na kształt interaktywnej telewizji. To smutne, niepokojące. Niepokojące, bo może jak durnie z sejmu i senatu będą na właścicieli stron internetowych nakładać ciągle nowe obowiązki[1] (takie jak np. cookies), to tylko ktoś komercyjnie działający w sieci będzie mógł mieć swoją niezależnie[2] działającą stronę. Pierwsze symptomy tego już są. Pierwsze zmiany są w naszych świadomościach.

[1] albo w końcu stanie się tak, że prawo będzie już tak durne i nieżyciowe, że nikt nim się już zupełnie nie będzie przejmować

[2] niezależnie od różnych twiterów, blogspotów, facebuków i innych

0
comments

gru 02

Potwierdzam przeczytanie warunków umowy

Właśnie pojawiała mi się jakaś aktualizacja, podczas której muszę zaznaczyć, że „Potwierdzam przeczytanie warunków umowy”. Aktualizację mogę zrobić, albo nie. Wcześniej jednak programik zainstalować musiałem i stanąłem przed „wyborem” – jak nie kliknę, to nie zainstaluję, a zainstalować muszę, bo inaczej nie obejrzę tego, co chcę obejrzeć. Wybór jest więc mocno iluzoryczny. Mógłbym ewentualnie szukać zamiennika programiku, jeden niezły jest, ale też pewnie przed instalacją trzeba zawrzeć umowę na korzystanie z niego.

Nie chce mi się czytać pięciu stron. Jak z pewnością większości.

Albo kupiłem grę i przed jej zainstalowaniem pojawia się „Potwierdzam przeczytanie i zrozumienie powyższej umowy użytkownika końcowego oraz zgodę na to, że korzystanie przeze mnie z oprogramowania jest potwierdzeniem zgody na stosowanie się do warunków tej umowy”.

No, cholera, znowu nie chce mi się czytać – tu aż dziesięciu stron – a co dopiero jeszcze zastanawiać się na różnymi prawnymi kruczkami („przeczytanie i zrozumienie”).

Wielką wiarę w człowieka widocznie pokłada autor niniejszego pisma skoro uważa, że wszyscy użytkownicy tej gry przeczytają tę umowę ze zrozumieniem. Ja myślę, że 90 % osób by wszystkiego nie zrozumiało. Nawet jakby próbowało. A nie próbuje. Może robi to jeden na tysiąc, reszta nie. Po prostu klika, że się zapoznała, zrozumiała i tyle.

Istnieje więc pewna obłuda w istnieniu tych umów. Producenci oprogramowania zabezpieczają się na wszelkie sposoby przed roszczeniami użytkowników (nawet, gdy oprogramowanie jest darmowe) i ja to podejście rozumiem. Wymuszają to na nich opresyjne przepisy chroniące konsumentów. Przepisy te są tym bardziej represyjne im mniej ludzie czytają umowy.

I bardzo mnie kiedyś irytowało, jak niektórzy moi klienci domagali się, abym przedstawił im szablon umowy do podpisania, bo inne serwisy takie mają. Ja byłem wtedy firmą, oni konsumentami. Nie rozumieli, że najlepsza dla nich umowa, to taka, gdy mailowo omówimy wszystkie jej aspekty, a nie gdy prześlę im dokument w Wordzie, którego szablon jest dla wszystkich taki sam. Musiałem im tłumaczyć, że jak przykładowo Telekomunikacja podsuwa im pod nos jakąś umowę do podpisania, to nie jest ona tak sformułowana, żeby dla nich było jak najlepiej, ale żeby firma jak najwięcej i najbezpieczniej na nich zarobiła. Więc dla nich najlepiej jest, aby nie korzystać z przygotowanego przez firmę, prawników firmy szablonów, ale aby stworzyć nową, dopasowaną do nich i ich potrzeb umowę – bo to na co umówimy, to też przecież będzie umowa. Według mnie nawet bardziej niż takie „Potwierdzam przeczytanie warunków umowy”, bo świadoma. Większość moich interlokutorów nie zdawało sobie nawet sprawy, że ustna umowa jest całkowicie ważną umową. Istnieje jakiś kult podpisu.[1]

Pytania o ten szablon zdarzały się na tyle często, że w końcu dałem taki jak powyżej tekst na swoją stronę. Pomogło, choć raz miałem nieprzyjemność czytać maila od jakoby studentki prawa, że tylko umowa na piśmie jest ważna. Żenujący jest poziom studentów prawa i prawników w Polsce. Na pewno przed strzyżeniem taka studentka też podpisuje umowę. Bezrefleksyjność niektórych ludzi jest załamująca.

W każdym razie powstała aktualnie sytuacja, że ludzie udają, że umowy czytają, a później sądy (przynajmniej w Polsce) udają, że umowy obowiązują. Przynajmniej tak jest w moim odczuciu. W zeszłym miesiącu polski sąd (w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej) w uzasadnieniu wyroku napisał mi, że moja umowa (gdzie akurat ja byłem konsumentem) z jedną firmą jest gówno warta, bo co prawda na kary umowne obie strony się zgodziły, ale kary te są rażąco wysokie, więc powinno się zastosować miarkowanie i moje roszczenia odrzuca, bo kary za zwłokę powinny wynieść co najwyżej 30 % wartości zamówienia. To nic, że firma z miru domowego zrobiła mi kipisz na trzy czwarte roku (a miała tylko na sześć tygodni), to nic, że sama zaproponowała takie, a nie inne kary umowne. To nic – według sądu należy się co najwyżej 30 %. Czy ktoś zmarnuje ci trzy czwarte roku, czy dziesięć lat, to możesz się domagać odszkodowania do wysokości 30 % wartości zamówienia. Wykonawca po podpisaniu umowy może mieć cię w dupie, może sobie przysyłać robotników na budowę raz w tygodniu – nie musi się martwić – bo w Polsce i tak nie zapłaci więcej kar niż 30 %. Pierniczę takie państwo.

To po cholerę w ogóle w Polsce zawierać umowy.

Takie więc jest nasze państwo, że umowy są guzik warte i nie mają znaczenia. No, bo Rzeczypospolita Polska zezwala na to, aby nie ponosić konsekwencji ich zawarcia, jeśli akurat są zbyt przykre dla jednej strony.

Samo państwo zastąpiło umowy między obywatelami. Ono już nie stoi na straży umów, one je kształtuje, ono mówi kiedy są cacy, a kiedy są be. Traktuje nas jak upośledzone intelektualnie dzieci. Traktuje nas, jak niewolników.

Niech takie sobie będzie. Ja umów przestrzegam. Dla mnie umowa rzecz święta. Skoro państwo polskie stanęło po stronie tych co umów nie chcą przestrzegać i nie zgodziło się z tym, że zgodnie z umową mają mi oddać pieniądze, to teraz to państwo polskie jest mi winne grubą forsę.

[1] To już temat na osobny post – o tym, że ludzie gadają trzy po trzy, często kłamią i słowo ludzkie nie ma już takiej wartości, jak kiedyś.

0
comments