Archiwum dla miesiąca listopad, 2013

lis 22

Dowód rejestracyjny

Byłem dzisiaj i we wtorek w urzędzie. Czułem się trochę jak małe dziecko. Pani kierownik „działu samochodowego” prowadziła mnie „za rękę”. Nawet do kasy ze mną poszła. Z jednej strony było to miłe, a z drugiej krępujące.

Mam już nowy dowód rejestracyjny.

Cóż, urzędnicy to tacy ludzie, jak inni. Za dobro pewnie dobrem odpłacają, za zło… Aż głupio będzie mi teraz pisać o nich źle. W końcu to raczej nie ich wina, że jest tyle urzędniczych etatów. Problem jest bardzo złożony.

0
comments

lis 18

Poczta

Żona była na zebraniu, a ja byłem na poczcie – dałem pismo-prośbę. Zrobiła się „afera”. Jedna urzędniczka poleciała z tym pismem do innej, ta do kierowniczki, wezwali listonosza. Aż mi się głupio zrobiło, że tyle robią sobie fatygi. A listonosz – starszy gość – tłumaczył się, że nie widział domofonu, bo nie jest obok skrzynki. Ja, że przecież nie mam pretensji, że po to zrobiłem zdjęcie i przynoszę. Będzie korzystać, dzwonić. Wzięli jeszcze kopię dla zmiennika listonosza. Jestem dobrej myśli. Myślę, że moje wizyty na poczcie ograniczą się do minimum.

0
comments

lis 18

Zebranie

Dzisiaj w klasie syna było zebranie. Poszła żona. I na Mikołajki (w czym rzecz we wpisie Wychowawca) dzieci jednak będą losować prezenty – wychowawca po raz drugi zarządził głosowanie. Dzieci głosowały nie po jego myśli, to teraz głosowali rodzice. Po tym jak się sprawę przedstawi, że jest taki zwyczaj, tradycja, że będzie fajna zabawa, to trudno, żeby głosowali przeciw.

0
comments

lis 15

Listonosz

Dzisiaj poirytował mnie listonosz. Cały dzień byłem w domu, a w skrzynce awizo. Napisałem więc do niego:

Proszę szanownego listonosza obsługującego korespondencję przychodzącą do mojego domu o korzystanie z domofonu. Kiedyś nie mieliśmy domofonu, więc rozumiem, że z przyzwyczajenia zostawia Pan(i) samo awizo. Od września jednak domofon już jest i od tego czasu niepotrzebnie trzy razy musiałem udawać się na pocztę, aby odebrać list polecony. W czasie dnia prawie zawsze ktoś w domu jest (najczęściej ja sam) i może bezpośrednio wszelkie polecone pisma odebrać od Pana(Pani). W załączeniu wizualizacja (zdjęcie), gdzie w stosunku do skrzynki pocztowej znajduje się domofon.

Rozumiem, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, więc niniejsze pismo nie jest skargą, tylko uprzejmą prośbą.

W poniedziałek odbierając polecony z poczty zostawię to pismo. Mam nadzieję, że poskutkuje, że następnym razem będzie dzwonić. Jakoś mam pecha do listonoszy w miejscu zamieszkania. Listonosza cud miałem w miejscu pracy – tamten mógł nawet przyjść drugi raz tego samego dnia, jeśli raz mnie nie zastał. A tutaj to zwyczajnie mam pecha. Cztery lata temu nawet napisałem skargę do Biura Kontroli Dyrekcji Generalnej Poczty Polskiej.

Witam,

chciałem zgłosić skargę na listonosza Urzędu Pocztowego […]. Piszę do Państwa, bo moja skarga, którą zgłosiłem w/w Urzędzie nie odniosła skutku. W przeciągu miesiąca miałem do odebrania trzy przesyłki polecone i po wszystkie musiałem zgłosić się na pocztę mimo to, że cały czas w domu jest żona z dziećmi. Listonosz po prostu nie dzwoni tylko od razu wrzuca awizo do skrzynki i ma wszystko w nosie. Z tego, co wiem z przesyłkami do sąsiadów postępuje podobnie. Przez to muszę później stać kilkadziesiąt minut na poczcie, aby odebrać swój list. Listonosz podobnie postępuje z innymi przesyłkami przez co kolejki są ogromne. Proszę coś w tej sprawie zrobić.

Wtedy był inny listonosz i był dzwonek (po wymianie bramy tylko przez jakiś czas listonosz nie miał jak zadzwonić). Na moje pismo reakcja była natychmiastowo. Zawitała do nas nawet sama naczelniczka miejscowej poczty, aby sprawę wyjaśnić. W jej rękach jakoś dzwonek sprawował się bez zarzutu (listonosz tłumaczył się jej, że dzwonek nie działał). Pismo zadziałało. Szkoda, że trzeba było pisać skargę do centrali. Zawsze mi milej, gdy działają prośby.

1
comments

lis 14

Ubezpieczenie OC i inne myśli

„Idąc” dalej wątkiem samochodowym – jest jedna rzecz dotycząca aut, która w naszym prawodawstwie mi się nie podoba. Nie podobają mi obowiązkowe ubezpieczenia pojazdów.

Uważam, że interes finansowy posiadaczy samochodów (szczególnie tych droższych) nie może być ważniejszy od bezpieczeństwa na drogach, ważniejszy od życia ludzkiego.

No, bo czemuż służą obowiązkowe ubezpieczenia? Służą one temu, że jak ktoś spowoduje szkodę na naszym samochodzie, to niezależnie od wszystkiego ta szkoda została naprawiona. Czy sprawca ma kasę, czy nie, czy chciałby zapłacić, czy trzeba by go ciągać po sądach – to nieważne, bo nie płaci sprawca, ale ubezpieczyciel i co za tym idzie – pośrednio wszyscy posiadacze samochodów składają się za tego sprawcę na naprawę.

Pod względem czysto finansowym, to rozwiązanie jest sensowne. No, bo gdy przykładowo jakiś zadłużony osobnik, który jeździ dwudziestoletnim złomem (za dwa tysiaki) uderzy w nowiutkiego wypasionego merca i naprawa będzie kosztować dwadzieścia tysiaków (nie daj boże dwieście tysiaków), których to on nie ma i  żaden bank pożyczki mu już nie udzieli, to niewinny w tym wypadku właściciel merca sam będzie musiał zapłacić za naprawę[1].

Ale istnieją obowiązkowe ubezpieczenia i w tej sytuacji „złomiarz” może spokojnie jeździć po drogach nie bojąc się, że uszkodzi auto krezusowi[2]. No, bo nie on płaci, najwyżej podniosą mu trochę składkę, ale nie będzie to dwieście tysięcy złotych, a najwyżej kilka setek. W takiej sytuacji, to on nie ma odpowiedniej motywacji, żeby uważać na drodze (moim zdaniem, na przeciętnych ludzi dużo lepiej oddziałuje wizja nieuchronnej kary finansowej, niż abstrakcyjna kara więzienia i tak najczęściej orzekana w zawieszeniu). Dodatkowo, w naszej „kulturze” – on nie jest wewnątrzsterowny. To, jaką prędkością ma jechać mówią mu znaki na drodze, jak ma się zachowywać na drodze – inne zakazy i nakazy. On w zasadzie ma się stosować do znaków, przepisów i jak tylko to robi, to jest zwolniony z myślenia. Nie bierze za nic odpowiedzialności. Powinien mieć przynajmniej wybór – jeżdżę ostrożnie, uważnie, jestem dobrym kierowcą, to nie muszę wykupywać ubezpieczenia. Gdy jest przymus, to nawet nie ma takiej refleksji. Poza tym ubezpieczać powinien się kierowca, a nie samochód. Co to w ogóle za idiota wymyślił odpowiedzialność cywilną rzeczy? To jest chore, przecież nie samochód powoduje wypadek, ale kierowca[3] (nawet jeśli odpadnie koło w samochodzie, to w czasie, gdy ktoś nim kieruje – gdyby samochód stał w garażu, to wypadku by nie było).

A gdyby za nieuwagę na drodze, za błędy w prowadzeniu auta groziłyby mu konkretne straty finansowe? Na pewno bardziej by uważał. Cześć osób, które, no, nie mają talentu do kierowania w ogóle nie wsiadłaby za kierownicę. Jestem absolutnie przekonany, że byłoby mniej wypadków. Refleksja kierowcy powinna sięgać dalej niż tylko do zapłacenia mandatu, kierowca powinien pomyśleć o realnych konsekwencjach swoich decyzji, a nie tylko o abstrakcyjnym przewinieniu, jakim jest jechanie autostradą przy dobrej dyspozycji psychofizycznej dobrym samochodem 140 km/h. Jakby jechał niewyspany wartburgiem, to faktycznie było by to niebezpieczne, ale nie wypoczęty nowiutkim wypasionym mercem. A tak, czy jest wypoczęty, czy nie, czy jedzie dobrym autem, czy złym, to ktoś za niego decyduje ile ma jechać. Przestaje myśleć.

Może niedługo politycy wpadną na pomysł, żeby wprowadzić obowiązkowe ubezpieczenia od wszystkiego. No, bo przecież można kogoś nazwać idiotą, można przewrócić manekina w sklepie, zbić słoik keczupu, upuścić pożyczoną komórkę, zalać sąsiadowi mieszkanie, spalić dom… Wtedy już człowiek zupełnie przestanie być człowiekiem.


[1] Od tej strony patrząc, to ubezpieczenie jest najbardziej w interesie posiadaczy drogich samochodów, no bo, gdy właściciel merca skasuje auto zadłużonego, to żadnym problemem dla niego nie będzie odkupienie tego auta za dwa tysiaki.

[2] Od tej strony patrząc, to ubezpieczenie pozwala na pełną demokrację w ruchu drogowym – czy jesteś pustakiem, czy nie – jeździć możesz. Nawet przez myśl mi nie przeszło  zakazywanie (no, może jednak przez myśl mi przeszło, ale ja zawsze daleki jestem od zakazywania czegokolwiek) tego typu ubezpieczeń, jedynie ich dobrowolność, więc demokratycznie i tak każdy pustak mógłby jeździć.

[3] Jeśli chcę mieć pięć samochodów, którymi tylko ja kieruję, to powinno mi wystarczyć jedno ubezpieczenie, ale jeśli małżeństwo ma jeden samochód, którym jeździ na zmianę, to powinni opłacać dwa ubezpieczenia. Nie podoba się większość czytelników, co?

0
comments

lis 13

Można? Można

Szesnastego września wszedłem w spór ze swoim urzędem miasta. Nie po raz pierwszy. Otóż 16 września poszedłem wymienić dowód rejestracyjny samochodu żony i spotkałem się podczas tej próby wymiany (składania wniosku) z takim idiotyzmem, że aż mnie zamurowało. Zdołałem tylko wydusić: „Pani żartuje?”, …, „Nie mówiłem, że jest pani śmieszna, tylko pytałem, czy pani żartuje”.

Chwilę później jednak pełna zdolność wypowiadania się mi wróciła, usiadłem więc i napisałem ręcznie na kawałku tektury skargę na urzędnika:

W dniu dzisiejszym chciałem wymienić dowód rejestracyjny pojazdu (w starym zabrakło miejsca na pieczątki). Jakież było moje zdziwienie, gdy obsługujący mnie urzędnik (Anna Kołodziejska) zakwestionowała przyniesiony przeze mnie dowód ostatniego badania technicznego – powiedział, że takiego nie będzie mógł przyjąć i muszę poprawić ten dokument w stacji kontroli pojazdów. Otóż w tym dokumencie był błąd (o kilka dni) w dacie pierwszej rejestracji pojazdu. Błąd jest – ale jest to błąd na tyle nieistotny, że dokument ten nie przestaje być ważny – samochód identyfikuje się po numerze silnika, nadwozia, a nie po dacie pierwszej rejestracji – to jest informacja dodatkowa.

A Państwa urzędnik ma obowiązek przyjąć ważny dokument, a nie sprawdzać w nim informacje dodatkowe, czy przecinki (nie na podstawie badań tech. będzie wystawiany nowy dowód) – i w ten sposób narażać na stratę czasu i pieniędzy obywatela.

Żądam ukarania niekompetentnego urzędnika, żeby przestał szkodzić ludziom.

Trochę patetycznie? No, tak, ale na kartce-tekturce miałem mało miejsca i na bardziej złożone formy nie stało. Złożyłem pismo i czekałem na odpowiedź. Przyszła 9 października:

W odpowiedzi na skargę z dnia 16 września 2013 r. informuję, że zarzuty będące jej przedmiotem zostały zbadane z uwzględnieniem wyjaśnień pracowników Delegatury Biura Administracji i Spraw Obywatelskich w Dzielnicy Białołęka Urzędu .st. Warszawy.

Skarga nie zasługuje na uwzględnienie.

Sprawy dotyczące rejestracji pojazdów, w tym wymiany dowodu rejestracyjnego z powodu braku miejsca na wpis terminu następnego, regulują w szczególności ustawa z dnia 20 czerwca 1997 r. Prawo o ruchu drogowym (t.j. Dz. U. z 2012 r. poz.. 1137 z późn. zm.), rozporządzenie Ministra Infrastruktury z dnia 27 września 2003 r. w sprawie szczegółowych czynności organów w sprawach związanych z dopuszczeniem pojazdu do ruchu oraz wzorów dokumentów w tych sprawach (Dz. U. z 2007 r. Nr 137, poz. 968 z późń. zm.).

Zgodnie z w/w aktami prawnymi wszelkich czynności związanych z dopuszczeniem pojazdu do ruchu organ dokonuje na wniosek właściciela pojazdu. Organ rejestrujący przyjmuje wiosek wraz z dołączonymi dokumentami, sprawdzając zgodność zawartych w nich danych dotyczących właściela pojazdu oraz pojazdu.

W związku z powyższym na właścicielu pojazdu spoczywa obowiązek przedłożenia zgodnych i rzetelnych dokumentów.

W dniu 16 września 2013 r. zgłosił się Pan w celu wymiany dowodu rejestracyjnego z powodu braku miejsca na wpis terminu następnego badania technicznego. Organ nie mógł bezzwłocznie rozpoznać wniosku, gdyż nie jest Pan jedynym właścicielem pojazdu i nie posiadał Pan upoważnienia od współwłaściciela tego pojazdu, o czym w skardze Pan nie wspomniał.

Ponadto w zaświadczeniu o przeprowadzonym badaniu technicznym pojazdu był błąd w dacie pierwszej rejestracji pojazdu. Pracownik poinformował Pana, że zaświadczenie powinno być prawidłowe co do wszystkich jego zapisów.

Został Pan nadto poinformowany, iż diagnosta może prawidłowe zaświadczenie przesłać faxem do urzędu.

Zgodnie z treścią art. 239 § 1 Kodeksu postępowania administracyjnego, w sytuacji gdy zostanie złożona ponowna skarga dotycząca wymienionej sprawy bez wskazania nowych okoliczności, udzielający odpowiedzi na skargę może, bez zawiadamiania, podtrzymać niniejsze stanowisko z odpowiednią adnotacją w aktach sprawy.

„Nie zasługuje na uwzględnienie”. No, cóż, najbardziej w postępowaniu urzędników irytuje mnie ich bierność, bezrefleksyjność. Sprawa jest idiotyczna, uprzykrzająca życie ludziom i nie zasługuje na uwzględnienie. Nawet jeśli odpisujący mi urzędnik ma pod względem przepisów rację, to powinien skierować do jakiegoś zespołu prawników tę sprawę. Na to bym się nie obraził. Gdybym dostał odpowiedź, że pracownik nie zostanie ukarany, ale rozumiemy, że przedstawianie takich dokumentów, dopełnianie takich formalności jest niepotrzebne i niczemu nie służy i niech prawnicy sprawdzą, czy na pewno jest konieczne – może trzeba skierować wniosek w sprawie zmiany przepisów do ministerstwa, czy parlamentu. To by mnie całkiem satysfakcjonowało. Generalnie, nie winię tego konkretnego urzędnika za całą sprawę, bardziej sądzę, że winien jest jego szef, który powinien reagować na absurdalne sytuacje, które w dodatku tworzą dodatkową robotę pracownikom urzędu (no, ale może ten „szef” specjalnie nie zwraca na to uwagi – więcej pracy, potrzeba będzie więcej urzędników, będzie można „potrzebującym” dać zatrudnienie) i psują jego sprawne funkcjonowanie.

Nie dałem za wygraną, zawsze sobie myślę, że najbardziej będę żałować czegoś, czego nie zrobiłem (to nie moja myśl, gdzieś to słyszałem), a nie, że się wygłupiłem. Może nie mam racji, ale jak zostawię to tak, jak jest, to się nigdy nie dowiem. Napisałem do urzędu ponownie:

Dostałem odpowiedź odmowną – chciałbym jednak, zanim sprawę skieruję dalej, dokładniej przedstawić swoje stanowisko, gdyż skargę pisałem „na kolanie” w urzędzie i pisząc odręcznie skargę nie wspomniałem o rzeczach nieistotnych dla sprawy. Po przeczytaniu Państwa odpowiedzi jestem zniesmaczony próbą skierowania sprawy w zupełnie innym kierunku, niż ją przedstawiłem. Moja skarga nie dotyczyła tego, że dnia 16 września zostałem „odprawiony z kwitkiem”, ale tego, że obsługujący mnie urzędnik oświadczył, że następnym razem (posiadając już drugie upoważnienie) też zostanę „odprawiony z kwitkiem”.

Nie jest tak, jak Państwo piszą, że „ponadto”. Moja skarga dotyczy właśnie tego, co ujęli Państwo, jako „ponadto”.  Powtórzę jeszcze raz: urzędnik poinformował mnie, że dopóki nie zostanie zmieniona data pierwszej rejestracji w przedstawionym zaświadczeniu o tym, że auto przebyło kolejne badania techniczne, to nie rozpatrzy wniosku – ani teraz, ani nigdy. Mówiliśmy o tym, że jak przyjdę drugi raz – ze wszystkimi upoważnieniami.

To jest istota sprawy – za to chcę, żeby urzędnik został ukarany, a ja żebym wiedział, że jak pójdę drugi raz do urzędu i odczekam znowu dwie godziny w kolejce, to kolejny urzędnik nie „przyczepi” mi się do tego błędu. I nie przyczepi się setkom, czy tysiącom ludzi.

Nie zamierzam prostować tego nieistotnego błędu w zaświadczeniu. Nie ja zrobiłem ten błąd, nie poczuwam się do winy, żebym musiał teraz latać i coś „odkręcać”. Piszą Państwo, że na właścicielu pojazdu spoczywa obowiązek przedłożenia zgodnych i rzetelnych dokumentów. To akurat nijak się ma do tej sytuacji, ja nie rejestruję pojazdu, nie występuję ze sprawą związaną z dopuszczeniem pojazdu do ruchu. Moim obowiązkiem jest tylko przeprowadzanie badań technicznych pojazdu i ja się z tego obowiązku wywiązuję. Zaświadczenie jest ważne – bez wątpienia można stwierdzić, że chodzi o ten konkretny samochód, a nie jakikolwiek inny. A żądanie przez Państwa urzędnika wykonania przeze mnie nikomu niepotrzebnej pracy (no bo pojechanie gdzieś, czy nawet zadzwonienie, załatwienie czegoś to praca) poczytuję, jako poniżającą obywatela urzędniczą bezmyślność.

Jeśli Państwo mają jakieś swoje wątpliwości, co do ważności zaświadczenia, to Państwa sprawa, proszę rozwiać je we własnym zakresie, a nie narażać mnie na stratę czasu i pieniędzy. Niech Państwo zadzwonią do stacji diagnostycznej, a nie mnie do tego zmuszają. W Państwa odpowiedzi i zacytowanych aktach prawnych nic nie ma na temat tego, że posiadany przeze mnie dokument stwierdzający przeprowadzenie badań technicznych jest nieważny. A literatura prawnicza dotycząca błędów istotnych i nieistotnych jest bogata. Poza tym, w prawie istnieje zasada, że jak są wątpliwości, to należy sprawę interpretować na korzyść obywatela.

Sytuacja jest jeszcze o tyle absurdalna, że wszystkie dane pojazdu są w bazie CEPiK (również o przebytych badaniach technicznych), że  wszystkie dane pojazdu mają Państwo w swoich bazach, że to nie jest rejestracja pojazdu, a jedynie wymiana dokumentu na drugi taki sam, a zaświadczenie o przebytych badaniach technicznych ma tylko potwierdzić, że to auto przeszło pozytywnie po raz kolejny badania techniczne (i generalnie powinno służyć jedynie do okazania policji w przypadku kontroli drogowej, bo Państwo mogą to sobie sami sprawdzić właśnie w CEPiK-u) i nic więcej (ale już o tym pisałem w swojej skardze) – i to potwierdza.

Jeśli nie uwzględnią Państwo mojej skargi, to skieruję sprawę do Rzecznika Praw Obywatelskich, że z powodu niekompetencji urzędników m.st. Warszawy nie mogę wymienić dowodu rejestracyjnego samochodu.

Dlaczego piszę o tej sprawie dopiero teraz? Otóż wczoraj dostałem maila od pani naczelnik Biura Administracji i Spraw Obywatelskich:

Sz. P.

Uprzejmie informuję, że  organ posiada już informację o terminie następnego badania technicznego pojazdu (termin ten został wprowadzony przez Stację Kontroli Pojazdów).

W związku z powyższym proszę o zgłoszenie się do Urzędu Dzielnicy Białołęka, celem załatwienia sprawy.

Jednocześnie informuję, że do załatwienia sprawy przez Pana należy przedłożyć upoważnienie właściciela pojazdu.

Czyli nie muszę w ogóle przynosić tego zaświadczenia z błędem. Można nie latać na stację kontroli pojazdów? Można.

2
comments

lis 03

Kisimy maluchy

Stowarzyszenie „walczące” o to, aby dzieci szły do szkoły w wieku siedmiu lat nosi obraźliwą dla mnie nazwę „Ratujmy maluchy”. Wychodzi na to, że  osoba taka jak ja – która chciała posłać (i posłała) do szkoły sześciolatka – nie ratuje go, robi mu krzywdę. Obrażają mnie, więc nie mam skrupułów, aby w równie obraźliwy sposób potraktować zwolenników ich idei – nazywając to, co robią kiszeniem maluchów.

Dla mnie dodatkowy rok dziecka w przedszkolu, to rok stracony. Zamiast dziecko się rozwijać, uczyć się świata, to dalej jest traktowane, jako taka głupiutka istotka, od której nie należy nic wymagać. Nie szkoda życia? Jeśli dziecko wcześniej można czegoś nauczyć, to trzeba z tego korzystać. Posłać nawet na uniwersytet (ja posłałem na Uniwersytet Dzieci), a nie kisić w ochronce. Niektórzy mówią, że może mieć gorsze oceny niż o rok starsze dziecko? No i co z tego. Oceny w polskiej szkole nie odzwierciedlają zupełnie nic, chyba, że poziom kujoństwa. Z mojego doświadczenia, najlepsze oceny miały osoby przeciętne, mało lotne, nieciekawe, a osoby wybitne ciągnęły na trójach, bo same decydowały o tym, czym się mają zajmować, a nie ktoś (nauczyciel, program nauczania, czy w starszych klasach rodzice) za nich.

Jednak, zdaję sobie sprawę, że każde małe dziecko rozwija się w sposób indywidualny i jeśli chodzi o rozwiązania prawne, to najlepsze według mnie obowiązywały w tym roku – kiedy rodzic w konsultacji z psychologiem sam decydował o wieku posłania dziecka do szkoły. Nic na siłę (i nie trzeba by wydawać z moich podatków – przez pierwszą połowę tego roku zapłaciłem ich całkiem sporo – milionów na telewizyjne promocje, referenda, czas osłów, urzędasów itd.). Jeśli rodzic chce kisić dziecko w przedszkolu, to jego sprawa – ale to jest kwestia na dużo bardziej złożoną dyskusję: na ile małe dziecko należy do rodzica, a na ile do państwa.

P.S.

Ostatnio  trafiłem na cytat, który mi się szczególnie spodobał – „przetrzymywanie dzieci w przedszkolu może rozleniwiać ich umysł” (prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska).

0
comments