Archiwum dla miesiąca lipiec, 2013

lip 19

Na „bezrobociu”

To bezrobocie wziąłem w cudzysłów, gdyż bezrobocie (jak ostatnio przekonuję się na własnej skórze), to nie tylko brak pracy, ale i pewien urzędowy stan – w Polsce osoby bez pracy zgłaszające się do urzędów pracy to albo bezrobotni, albo poszukujący pracy. I ci i ci powinni poszukiwać pracy, ale ci pierwsi mogą liczyć od państwa na więcej niż ci drudzy.

No, cóż, decydując się na strajk przeciwko państwu, liczyłem się z pewnymi negatywnymi konsekwencjami tego czynu. Przede wszystkim z brakiem przychodów, a w drugiej kolejności z brakiem ubezpieczenia mojego i mojej rodziny. Pewną receptą na ten stan miała być rejestracja w urzędzie pracy. Przez kilkanaście lat finansowałem tę instytucję, uważam więc, że coś mi się od niej należy.

Przed udaniem się do urzędu pracy postanowiłem umówić się tam na spotkanie. Wypełniłem wszystkie rubryki elektronicznej rejestracji i w efekcie dowiedziałem się, że nie mam po co iść, jeśli nie będę miał przy sobie kompletu dokumentów – „Urząd nie dokonuje rejestracji w przypadku nieprzedłożenia dokumentów, o których mowa w punktach 1-5”. I jeszcze jedno – „W celu ustalenia prawa do zasiłku dla bezrobotnych osoby, które: prowadziły własne działalności gospodarcze muszą dostarczyć zaświadczenia z ZUS o okresach opłacania składek na ubezpieczenia społeczne i Fundusz Pracy z podstawą wymiaru składki”. Wyszło na to, że najpierw muszę złożyć wizytę Zusowi. Kiedyś już pisałem o moim stosunku do zaświadczeń, stosunek ten się nie zmienił, ale zmieniła się moja sytuacja – teraz idę po prośbie, zdobywanie zaświadczeń traktuję więc z pokorą, jak żebrak liczący na łaskę łaskawego pana.

Pojechałem więc do tego Zusu i znowu poczułem się, jak osoba dyskryminowana w tym kraju. Otóż na wydanie zaświadczenia, którego wymaga urząd pracy, ZUS ma 30 dni. Ja pracownikowi świadectwo pracy muszę wydać natychmiast – żeby jeszcze tego samego dnia mógł się zarejestrować jako bezrobotny, a ja na swój dokument muszę czekać 30 dni. Nawet po ustaniu stosunku pracy pracownik w tym kraju jest świętą krową, a pracodawca pariasem.

0
comments

lip 16

Spokój?

Wygląda na to, że na razie mam spokój. Jeśli to wojna, to jedną bitwę wygrałem. Przyszła na spotkanie i pokwitowała odbiór świadectwa pracy. Ani słowem nie zająknęła się na temat tego, czemu nie odebrała świadectwa pocztą. Wczoraj podesłałem jej link, jak krążyła przesyłka pocztowa – Poczta Polska idzie z duchem czasu i wszystko można sprawdzić w Internecie – kiedy i o której godzinie została nadana, o której godzinie podjął ją z poczty listonosz i kiedy zwrócił, kiedy poczta odesłała do nadawcy, kiedy zwrot i o której godzinie został podjęty przez nadawcę itd. itp.

Pewnie nigdy się nie dowiem, czemu to robiła. Wiadomo, że chodzi o pieniądze, ale jak to wszystko miało jej pomóc w ich zdobyciu?

0
comments

lip 15

Nadzieja

Odpisała, żebym się liczył ze słowami i żeby wysłać jej świadectwo jeszcze raz na ten sam adres, co poprzednio. Acha! I tak do usranej śmierci.

Nie wyślę Pani ponownie świadectwa pracy na adres […], bo z tego adresu wróciło do mnie z adnotacją na kopercie „pod wskazanym adresem nieznane”. Nie będę wysyłał tego świadectwa pracy w nieskończoność i ryzykować kolejnych wizyt na poczcie, żeby je wysłać-odebrać. Mogę się z Panią umówić na przekazanie tego świadectwa osobiście np. w Urzędzie Dzielnicy […], bo mieszkamy w jednej dzielnicy, więc nie jest to dla mnie jakiś wielki problem i się dla Pani „poświęcę” i podejmę trzecią próbę przekazania tego świadectwa pracy. Może być np. jutro 13.00. Proszę potwierdzić termin lub zaproponować inny.

Znowu odpisała dość szybko. Zaakceptowała propozycję spotkania. Może jutro będę miał już spokój.

0
comments

lip 15

W sidłach

W piątek ekspracownica napisała ponownie – że nie otrzymała świadectwa pracy.

Może faktycznie coś z pocztą nie tak. Albo kręci, bo na inny adres kazała mi wysyłać korespondencję, a pod innym jest zameldowana. Później w sądzie będzie mówić, że wysyłałem je na zły adres. Pojechałem więc sprawdzić skrzynkę pocztową w firmie (byłej).

Pojechałem dzisiaj specjalnie w tej sprawie [do byłego biura] i wcale się nie zdziwiłem, że w skrzynce było awizo, a na poczcie zwrot przesyłki do Pani ze świadectwem pracy. Na kopercie adnotacja listonosza „pod wskazanym adresem nieznane”. Przesyłka awizowana była na ulicy […] 3 lipca i 10 lipca (pieczątki na kopercie).

Wysłałem świadectwo pracy na adres, na który kazała Pani przesyłać korespondencję ([…]) – i który też w rozmowie 1 lipca Pani potwierdziła.

Nie wiem, co Pani próbuje tą grą osiągnąć. I nie wiem, co mam w tej sprawie zrobić. Umówić się z Panią na kolejne przekazanie świadectwa pracy (tego, co wróciło do mnie pocztą) – nie wiem, czy znowu nie będzie Pani chciała pokwitować odbioru. Wysłać znowu pocztą? Raczej nie, bo znowu Pani nie odbierze przesyłki, a ja będę musiał dwa razy biegać na pocztę – raz, żeby nadać przesyłkę, a drugi raz, żeby ją z powrotem odebrać.

Niezłe bagno. Trzyma mnie na postronku – mam obowiązek przekazać jej świadectwo pracy, ale nie mam jak. Osobiście – nie odbiera. Pocztą – nie odbiera. A ona do mnie z agresją, że mam jej przekazać świadectwo pracy. Robię wszystko, co mogę i nie mam sobie nic do zarzucenia, sumienie mam czyste, ale trudno o takiej sytuacji nie myśleć.

0
comments

lip 10

Odpowiedź

Oczywiście, na odpowiedź ekspracownicy nie trzeba było długo czekać. Odpisała jeszcze tego samego dnia wylewając na mnie kolejne wiadro pomyj. A to, że nie odróżniam jednego od drugiego (czyli jestem głupi), a to, że nie wywiązuję się ze swoich obowiązków, a to, że jestem bez klasy i chyba cham, bo rzucam słuchawką.

I że to nie tylko jej zdanie, ale i innych pracowników – to miało zaboleć i zabolało, bo co, jak co, ale zawsze myślałem, że reszta kadry mnie lubi i szanuje. Do dziś dzień dostaję kartki i życzenia świąteczne (esemesy) pracowników, którzy kiedyś u mnie pracowali. Zwyczajnie skłamała, żeby mi dopiec.

I jeszcze napisała, jak to ona się poświęcała pracując u mnie w firmie. No, nie mogę.

Ale teraz, sprawdzając pocztę, byłem przygotowany na to wszystko. Odpisałem jej następująco:

Proszę się ograniczyć do spraw związanych z wydaniem świadectwa pracy, a nie
po raz kolejny robić wycieczki osobiste pod moim adresem – że jestem bez
klasy, że nie jestem człowiekiem przyzwoitym (pierwsza rozmowa
telefoniczna – „myślałam, że jest pan przyzwoitym człowiekiem”). Tak, jak
teraz prowadząc rozmowę obraża mnie Pani – a później się Pani dziwi, że
kończę rozmowę. Miałem nadzieję, że w formie pisemnej będzie Pani ważyć
słowa. Szantażem z Pani strony było to, że nie podpisze Pani odbioru
świadectwa pracy dopóki nie będzie miało takiej formy, jaką Pani sobie życzy
(bez względu na to, co mówi fachowiec w tej sprawie, zatrudniona przeze mnie
księgowa, która wystawiła już setki świadectw pracy; przygotowała też
świadectwo pracy dla Pani) – a jak nie to zajmie się mną sąd pracy.

Miałem obowiązek przekazać Pani świadectwo pracy – specjalnie w tym celu przyjechałem [do byłego biura] 1 lipca – i wypełniłem ten obowiązek.
Pani obowiązkiem było odebrać to świadectwo pracy, czego Pani nie zrobiła –
czym naraziła mnie na dodatkowe koszty. A teraz odwraca kota ogonem próbując
ze mnie zrobić tego złego.

Przez wszystkie lata, jakie ją zatrudniałem, zgadzałem się prawie na wszystko. A tu wystarczył jeden sprzeciw, jedno zrobienie czegoś nie po jej myśli, żeby „znaleźć się na jej czarnej liście”.

0
comments

lip 09

Niewola

Dzwoniła ekspracownica. Ma do mnie pretensję, że nie dotarło do niej świadectwo pracy. Gdy nie chciała go pierwszego lipca odebrać, to poszedłem na pocztę i wysłałem jej je poleconym.

Wcześniej nie chciała go odebrać, a teraz oskarża mnie, że jej tego świadectwa pracy nie wysłałem. Zaczęły się wakacje i chciałbym je radośnie spędzać z dziećmi, a nie dalej prowadzić firmę, do cholery! Czuję, że nie będzie mi łatwo się od niej uwolnić.

Spędzam z córką czas, nauka jazdy na rowerze, a tu nagle telefon i cały dobry humor szlag trafia. Rozmówca wciąga mnie w jakiś ciemny i ponury świat, w którym nic nie jest pewne – w którym pewnikiem jest raczej to, że nie wysłałem świadectwa pracy. Ale mam przecież w domu pocztowe potwierdzenie. Jak ona może mi coś takiego wmawiać. I to w czasie, w którym absolutnie nie jestem na to przygotowany, gdy nie jestem przygotowany na prowadzenie takich rozmów, gdy jestem wręcz bezbronny, gdy spędzam czas z dzieckiem – w świecie, gdzie króluje prawda i nie ma problemu z odróżnieniem czarnego od białego. W świecie, który mi się narzuca przez telefon, to ja jestem czarny, a rozmówca prowokuje mnie do powiedzenia czegoś, czego później będę żałować.

Trzeba z tym skończyć, piszę do ekspracownicy maila:

Witam, jeśli poczta nie dostarczy Pani świadectwa pracy do końca tygodnia, to proszę w tej sprawie do mnie napisać – najwygodniej i najszybciej będzie mailem, ale, oczywiście, może Pani również korespondować za pomocą poczty tradycyjnej. W każdym razie proszę do mnie więcej nie dzwonić, nie życzę sobie telefonów, w których albo straszy, czy szantażuje mnie Pani Sądem Pracy (pierwszy telefon), albo zarzuca mi kłamstwo (dzisiejszy telefon).

Niestety, niewolnikiem będę do końca życia, bo do końca życia na każde skinienie ekspracowników muszę im wystawiać świadectwa pracy (bo zgubią, bo zapomną, bo coś). Państwo polskie zrobiło ze mnie niewolnika. Kiedyś byłem patriotą. Uważałem np. płacenie podatków za swój patriotyczny obowiązek (swego czasu był taki moment, że mi aż tak odbiło) i ganiłem szarą strefę. Teraz państwo polskie nie tyle mam w dupie, co je szczerze zaczynam nienawidzić.

0
comments

lip 01

Wolny

Wolny! Radość wielka mnie opanowała. W końcu wolny, bez rachunków, faktur, bez zusów, srusów, urzędasów, pracowników, o których trzeba dbać, a w każdym razie cały czas organizować im pracę – nawet, gdy jest się chorym[1], zmęczonym, zajętym. Bez klientów, którzy – skądinąd słusznie – ciągle czegoś wymagają i najchętniej chcieliby mieć kontakt ze mną dwadzieścia cztery godziny na dobę. I przede wszystkim – bez odpowiedzialności.

Ta odpowiedzialność to największe obciążenie prowadzenia firmy. Bo, gdy pracownik zrobi coś źle, to klient nie jemu zmywa głowę, tylko mi się obrywa. To ja muszę się tłumaczyć, szukać wymówek, powodów takiego, a nie innego wykonana projektu. Nie za bardzo mogę „wyłożyć kawę na ławę” (choć czasami ją wykładam) – proszę szanownego klienta, jaka płaca taka praca. Jeden dzień pracy pracownika z podatkami, zusem, płatnym urlopem, płatnymi zwolnieniami lekarskimi, płatnym świętem trzech, czy czterech króli itd. itp. kosztuje ponad 200 zł (i to przy płacy dużo poniżej średniej krajowej). Pan płaci za projekt, który ma 25 stron 500 zł (przykładowo) i chciałby mieć arcydzieło. A ja od tych 500 zł muszę odprowadzić 23 % podatku VAT – zostaje 406,51 zł, co ledwo starcza na dwa dni pracy pracownika, więc żebym nie dopłacił do zlecenia, to pracownik musi się w te dwa dni uwinąć. Napisać 25 stron, zrobić obliczenia, wykresy itd. itp. A gdzie jeszcze inne koszty prowadzenia firmy, księgowa, lokal, prąd, hosting, domeny, materiały, reklama itp. itd. Moja praca też kosztuje, a przynajmniej chciałbym coś za nią dostać. A gdy jeszcze w projekcie trzeba zrobić poprawki, to też muszę je wkalkulować w koszty projektu (dwie godziny = 50 zł) i to wszystko za 406,51 zł. A klient myśli, że dostanie za tę sumę arcydzieło, bo on buli pięć stówek, a u naszej konkurencji mógłby zapłacić cztery (pieprzona szara strefa).

No i ja wiem, że on nie dostanie arcydzieła, że dostanie masówkę. Nie żeby coś złego – tyle tylko, że zwykłe rzemiosło, a nie „poezję”. I 95 % klientów to rozumie, ale przy pięciuset klientach rocznie, to średnio dwóch w miesiącu trafia się takich, że nie. I ile krwi oni potrafią napsuć! Żądają zwrotu pieniędzy, jedni grożą policją, inni, że osobiści się do mnie „pofatygują”. O obelgach szkoda mówić. Przez wszystkie lata tylko jedna osoba była „cywilizowana” i złożyła zwykły pozew w sądzie (i sprawę przegrała – kiedyś o tym napiszę). A pozostali całą parę wkładali w zmieszanie mnie z błotem.

Trochę odszedłem od tematu – w każdym razie chodzi o to, że ja tych obelg, wyzwisk, „reklamacji” nie przekazuję pracownikom, którzy stworzyli dany projekt – bo wiem, że nie stworzyli „arcydzieła”, bo nie „chciało im się”, ale dlatego, że musieliby na nie poświęcić nie dwa, a cztery dni – a ja nie znalazłbym klienta skłonnego zapłacić tysiąc złotych, gdy w Internecie może znaleźć oferty na to samo za czterysta złotych, albo i jeszcze mniej. I ja to wiem – mają właśnie wykonać takie rzemiosło, jakie wykonali, więc tworzę (tworzyłem) nad pracownikami bańkę ochronną – aby ich nie dołować, aby nie wywoływać u nich czegoś na kształt wypalenia zawodowego, gdy będą starać się zrobić coś lepiej niż można w tak krótkim czasie – nie chcę (nie chciałem), żeby się emocjonalnie angażowali w zlecenia, bo właśnie szybko by się wypalili. Mają (mieli) tylko pracować od 8.00 do 16.00 z przerwą na obiad, bez zabierania pracy do domu, bez pracy w soboty, niedziele, bez żadnych obciążeń.  To wiadro pomyj wylewanych przez klienta obciążało po pracy tylko mnie (bo trudno o tym nie myśleć); byłem formą bezpiecznika.

Taka „fucha”. Z jednej strony klienci, a z drugiej pracownicy i cały ten państwowy aparat przymusu. A ja sam w środku.

No, cóż i chyba za bardzo rozpuściłem pracowników. Jedna pracownica (ta od Państwowej Inspekcji Pracy) nie chce mnie puścić, więc wolny jeszcze niecałkiem jestem. Nie chciała dzisiaj odebrać świadectwa pracy, które wystawiła księgowa. Powiedziała, że ma tam być napisane, że firma została zlikwidowana. Księgowa tłumaczy, że w świadectwie pracy podaje się podstawę prawną zwolnienia i kto dokonał wypowiedzenia (pracownik,  czy pracodawca), że nie można wpisać tego, co ona chce. Pewnie nie chodzi pracownicy o ten wpis w świadectwie. Pewnie nie może pogodzić się z myślą, że ją zwalniam. Świadectwa nie odebrała, groziła, że pójdzie do Sądu Pracy. Zepsuła więc mi trochę ten radosny dzień.


[1] No, bo czy ja przyjdę do pracy, czy nie, to pracownik 200 zł (z podatkami i parapodatkami) ode mnie dostanie. Nie jest ważne, czy sześciu pracowników (w lepszych czasach) coś będzie robić, czy nie – ja 1200 zł na nich za każdy dzień choroby wybulić muszę. Mogą plotkować na gadatku, pisać na facebooku, czy czytać newsy na onecie – ja i tak muszę im zapłacić, bo są na etacie. Za pięć dni swojej choroby bulę 6000 zł. Nie mogłem więc sobie pozwolić na chorobę – bo każdy jej dzień kosztowałby mnie 1200 zł – i to nie licząc czynszów, opłat, księgowej itd. itp.

Pracownik jak jest chory, to za nic nie robienie dostaje ode mnie kasę (jak jest w ciąży, to 100 % zwykłego wynagrodzenia). Gdy ja jestem chory, to za leżenie musiałbym sam płacić grubą kasę.

1
comments