Archiwum dla miesiąca czerwiec, 2013

cze 18

Wypowiedzenia

Wczoraj wspomniałem o tym, że pracownicy dostali wypowiedzenia. Otóż tak – raz, że nie mogłem ich zaskoczyć z dnia na dzień, że nie mają pracy, a dwa, takie prawo.

No i nie obyło się bez emocji. I tych wzruszających – łezki w oku, że zamykam firmę i tych negatywnych – jedna z pracownic od razu pojechała do Państwowej Inspekcji Pracy. Jak to, ja chcę jej dać wypowiedzenie, skoro ona dopiero co kończy dodatkowy urlop macierzyński? Jakim prawem?! Odniosłem wrażenie, że sądziła, że będę ją utrzymywać jeszcze wiele lat. W zeszłym roku przepracowała kilka tygodni (i to w niepełnym wymiarze pracy), a później już tylko była na zwolnieniach i urlopach (tych to już w pełnym wymiarze – akurat, o dziwo, okres, w jakim chciała być na niepełnym etacie już jej się skończył – i świadczenia musiałem jej wypłacać w stu procentach). Jeszcze rok wcześniej wcale nie było lepiej.

Zadzwoniła i chciała przyjść „naciągnąć” mnie na dodatkowy urlop wypoczynkowy. Kończył jej się urlop macierzyński i chciała wziąć urlop wypoczynkowy za cały jeszcze nieskończony rok. Wykorzystałaby ten urlop i nie przyszłaby do pracy, nie sądzę – okazałoby się, że na przykład chce wziąć do końca roku urlop wychowawczy, albo, że jednak przyjdzie, ale będzie pracować na przykład na 50 % etatu, a wynagrodzenie za urlop dostałaby 100 %. A ja nie miałbym żadnych praw do domagania się zwrotu wypłaconych jej pieniędzy za nadliczbowy urlop. Jak pracownik nie wykorzysta urlopu wypoczynkowego, to ja muszę mu w zamian wypłacić ekwiwalent pieniężny. Jak on wykorzysta więcej urlopu niż mu się należy, to jego – nic nie musi zwracać.

Nie ma równości. Tak samo, jak pracownikowi wypada jedna dziesiąta dnia urlopu, to pracodawca musi mu dać cały dzień. Dlaczego? Dlaczego pracodawca jest traktowany „jak pies”. Powinna być równość – jeśli wypada 0,1 dnia urlopu, to pracownik pracujący po 8 godzin dziennie powinien dostać 48 minut wolnego (wcześniej, czy później wyjść z pracy), a nie 480 minut. Nie ma sprawiedliwości. Jeśli to się nie zmieni, to tak, jak pisałem, nigdy już nie zatrudnię pracownika na etacie. Nie jestem psem. Chociaż teraz, to nawet pies ma większe prawa.

Praca to przecież umowa między dwoma osobami. Strony umów powinny mieć takie same prawa, powinny być równo traktowane.

No, więc pojechała do Państwowej Inspekcji Pracy i z tego, co mi przekazała, to naopowiadali jej takich głupot, że mózg się lasuje. Otóż, według tego, to nie mogę jej zwolnić – muszę jej pokazać co najmniej sądowy wniosek o upadłość przedsiębiorstwa.

Gdyby nie to, że zależało jej na przekazaniu mi podań o urlopy (miała nawet podanie o wykorzystanie dwóch dni opieki nad dzieckiem – z wielodniowym wyprzedzeniem – zawsze traktowała to jako dodatkowe dni wolne do urlopu wypoczynkowego, a nie po to do czego zostały ustanowione, czyli na pójście z dzieckiem do lekarza, zostanie z nim, gdy się zatruje etc.), to nie przyjęłaby w ogóle wypowiedzenia. Zresztą mojego nie przyjęła. Ochłonęła trochę po wizycie w PIP, poczytała trochę w Internecie i doszła do wniosku, że jednak mogę zamknąć firmę. Podyktowała mi jednak, co ma być napisane w jej wypowiedzeniu – bo jeśli nie, to go nie przyjmie. Pracownik na etacie to w Polsce Pan, a pracodawca to jego sługa. Napisałem co mi kazała i odetchnąłem z ulgą. Może w końcu przestanę być niewolnikiem.

1
comments

cze 17

Pierwszy postulat

Pracodawca powinien fundować pracownikowi urlop wypoczynkowy tylko za okres, gdy pracownik pracuje. A jak państwo jest takie hojne, że chce fundować ludziom urlop wypoczynkowy za zwolnienia lekarskie, opiekę nad dzieckiem, nad rodzicami, zwolnienia na dzieci, urlopy okolicznościowe itd., to niech to robi z pieniędzy budżetowych, a nie z moich prywatnych pieniędzy.

Ja nie chcę ludziom niczego zabierać. Ale przez stosowaną przez polityków retorykę, niestety, tak to może zostać odebrane. Niektórzy politycy podburzają ludzi przeciwko pracodawcom, robią wręcz na nich nagonkę (szczególnie były premier).

Państwo przeciwstawia pracodawców pracownikom. Wprowadza niesprawiedliwe prawo, które w teorii ma chronić pracowników, a doprowadza do tego, że zgodnie z tym prawem nie da się w dużej części prowadzić małych firm. Pracodawcy często wtedy kombinują, jak obejść to prawo (np. zatrudniają na pół, ćwierć etatu, na pensję minimalną itd.). A tak nie powinno być. Gdyby prawo było sprawiedliwe dla obu stron, to nikt by nie kombinował i pracownik z pracodawcą żyliby w symbiozie, a nie byli sobie przeciwstawiani.

W ten sposób państwo stosuje zasadę dziel i rządź. Wygodnie jest państwu jako tego złego wskazywać przedsiębiorcę – gdy tak naprawdę tymi złymi są politycy, którzy tworzą złe praw, którzy zmuszają przedsiębiorców do takiego, a nie innego postępowania.

Premiowani powinni być ludzie uczciwie pracujący, a niestety, w tym kraju premiowani są kombinatorzy (podobnie jak w przykładzie przedszkolnym) – co by się nie narobić, a jak najwięcej zarobić. Bo co to za problem w Polsce załatwić sobie zwolnienie – wystarczy trochę ostrej papryki i posymulować trochę u lekarza. Nie kwestionuję, że ludzie naprawdę chorują, ale wskazuję na to, że za siedzenie w domu w Polsce premiuje się jeszcze ludzi urlopem. Człowiek nie pracuje i dostaje za to premię w postaci płatnego urlopu taką samą, jak ludzie, którzy w tym czasie muszą harować.

Dla mnie pracownicy mogą mieć i 40 dni urlopu, ale na UCZCIWYCH ZASADACH. 40 dni urlopu za resztę roku przepracowaną. A tak, gdy część kombinuje, to najwięcej traci wbrew pozorom nie pracodawca, ale ci uczciwi pracownicy, bo pieniądze się znikąd nie biorą, firma nie zarobi, pracownicy nie dostaną premii. A często też muszą wykonywać pracę za tych, których nie ma.

My nie jesteśmy wrogami, ja nie chcę uczciwie pracującym ludziom niczego zabierać. Czuję się tylko oszukiwany przez państwo polskie. Szczególnie oszukiwany czuję się „mentalnie” – m.in. że za niezdrowe stosunki między pracownikami a pracodawcami to na pracodawców zrzucana jest winna, a naprawdę winni są cwaniacy z Wiejskiej.

Dopóki mój pierwszy postulat nie zostanie spełniony, to nie zatrudnię w tym kraju żadnego pracownika (a dotychczasowi dostali już wypowiedzenie).

0
comments

cze 14

Strajk pracodawców

Wczoraj skończyłem wpis na stwierdzeniu „szkoda słów”. No, właśnie… Kiedy już szkoda słów, to przychodzi pora na czyny.

Wspólnota

Pewnie niektórzy Państwo uczestniczyli w zebraniach jakichś wspólnot mieszkaniowych. I z autopsji wiedzą Państwo, jak mieszkańcy z ostrożnością podchodzą do wszystkich wydatków. Bo to są ich pieniądze.

Takiej gospodarności brakuje wyżej. Wyżej najwięcej do powiedzenia mają ludzie, którzy się do wspólnej kasy nie dokładają, którzy albo całymi garściami czerpią (którym na przykład trzeba kupować mieszkania komunalne), albo z tej kasy są utrzymywani (politycy, urzędnicy etc.). Skoro się nie dokładają, to nie są dobrymi gospodarzami, nie wiedzą ile ich pracy, wysiłku kosztuje zebranie tej „kasy”. Nie rozumieją tego, bo nie mieli jak tej wiedzy posiąść i nawet im pewnie przez myśl nie przechodzi, że ktoś na tę kasę najpierw musiał harować. Jakby sami na nią harowali, to właśnie tak, jak we wspólnocie mieszkaniowej liczyliby każdy grosz.

Tak nie powinno być. Funkcje polityczne powinny być pełnione społecznie. Posłowie, senatorowie, radni nie powinni pobierać za sprawowanie swoich funkcji żadnych uposażeń. Prowadziłoby to do wprowadzenia pewnego cenzusu majątkowego.  I bardzo dobrze! Jeśli ktoś jest sierotą, która nie potrafi samodzielnie zadbać o swój materialny byt, to nie powinien decydować o materialnym bycie innych ludzi. Zarzuty o korupcyjność takiej sytuacji (że jeśli nie będą dostawać publicznych pieniędzy, to będą „kombinować’) są wyssane z palca przez zwolenników brania publicznej kasy. Szybciej złodziejem zostanie pustak na dorobku, niż osoba, która ma już ustabilizowaną sytuację materialną. Czyli to aktualna sytuacja jest korupcjogenna, gdy radnymi, posłami, senatorami zostają setki, tysiące pustaków. I tworzą durne prawo.

Przez durne prawo przestajemy być wspólnotą. Ja chętnie pomogę drugiemu Polakowi, który np. nie ma gdzie mieszkać. Ale w taki sposób, gdy on mi zwyczajnie zabiera mieszkanie (konkretnie zabiera pieniądze, za które można kupić mieszkanie), bo mu się należy, to ja przestaję się na to pisać. „Ufundowałem” już w tym złodziejskim systemie kilka mieszkań i uważam, że starczy.

Strajk pracodawców

W tej chwili pracodawca nie ma innej możliwości strajku, jak zamknąć firmę. Bardziej to jednak przypomina zwolnienie się z pracy, a nie strajk. Skoro pracownicy mogą strajkować, to i pracodawca powinien móc. Powinna istnieć taka prawna możliwość. Przede wszystkim poprzez nie przekazywanie państwu podatków, ale wpłacanie ich na jakiś rachunek powierniczy (może coś na kształt takiego, jaki istnieje w przypadków umów z deweloperami), dopóki nie dojdzie do porozumienia z instytucjami reprezentującymi państwo.

A jak na razie zostaje tylko zamknąć firmę. Moim pierwszym postulatem strajkowym jest ten, że za urlop nie należy się drugi urlop. Za to, że pracownik był przykładowo rok na urlopie macierzyńskim (czy macierzyńskim w połączeniu ze zwolnieniami chorobowymi) i nie było go w pracy, to nie należy mu się 26 dni roboczych (czyli na przykład od 30 maja 2013 roku do 7 lipca 2013 roku) urlopu z pieniędzy drugiej osoby, która jest w tej nieszczęśliwej sytuacji, że jest drugą, tą gorszą stroną umowy o pracę.

Pracodawca powinien płacić tylko za urlop od przepracowanego przez pracownika czasu, a nie od zwolnienia chorobowego, urlopu na ślub, pogrzeb, urlop macierzyński, czy właśnie wypoczynkowy – bo, również za miesiąc urlopu wypoczynkowego pracownikowi należą się trzy dalsze dni urlopu wypoczynkowego! Inne postulaty też będę miał, ale ta sprawa w prawie pracy mnie najbardziej bulwersuje.

 

0
comments

cze 13

ZUS

Dzisiaj zaskoczył mnie trochę ZUS. Uczucia mam ambiwalentne, z jednej strony się cieszę, a drugiej jestem trochę rozgoryczony.

Otóż, w tym roku jedna z moich pracownic zaczęła przynosić coraz to nowe zwolnienia lekarskie. Najpierw na tydzień, w końcu na dwa, a później już zupełnie się nie krępowała – zaczęła przynosić od razu na cztery. Wiele w tym roku nie przepracowała, jednak za ten brak pracy musiałem jej zapłacić – za 33 dni mimo to, że pożytku z niej nie było żadnego. Nie dosyć tego – prawie nic nie przepracowała, a teraz muszę jej jeszcze udzielić płatnego urlopu za ten brak pracy. Wątku nie będę rozwijał, bo pisałem już o podobnej sprawie dotyczącej innego pracownika w wątku „Krwiopijca na etacie”.

Teraz o tym, czym zaskoczył mnie ZUS. Otóż wysłał tę pracownicę na badania kontrolne i dzisiaj wróciła z nich z orzeczeniem, że „brak przeciwwskazań do pracy na określonym stanowisku”. Ja o tym wiedziałem od dawna, jednak na robiącego mnie w konia pracownika absolutnie nic nie mogłem zrobić. Za nim stał cały aparat państwa ciemiężyciela, autorytet mocno wykształconego za moje i moich rodziców pieniądze lekarza specjalisty, a ja mogłem tylko podkasać rękawy i pracować na krwiopijców jeszcze bardziej wydajnie, niż do tej pory.

Cóż, cieszę się, że prawda wyszła w końcu na jaw. Martwi mnie jednak to, że ani nikt nie zwróci mi pieniędzy, ani nikt nie poniesie odpowiedzialności. Orzecznik ZUS-u stwierdził tylko, że na dzień dzisiejszy pracownik jest zdolny do pracy, ale to, czy wczoraj był zdolny już nie.

I w zasadzie z orzeczenia ZUS ja nie mam żadnej korzyści, ma ją tylko ZUS, bo nie musi dalej wypłacać świadczeń. Ja nie mam żadnych. Mnóstwo zleceń dla firmy było do teraz, a teraz to zaczyna się sezon wakacyjny i dla pracownika nie ma pracy. Gdyby pracował uczciwie od stycznia do czerwca, to swoją pracą zarobiłby na utrzymanie stanowiska pracy w okresie wakacyjnym, a tak musiałem finansować wcześniej jego brak pracy, a teraz będę jeszcze finansować jego nic nie robienie w pracy.

O co mam tutaj pretensję do państwa? O to, że jako mała firma nie mogę mieć wątpliwości, co do zasadności zwolnień lekarskich, nie mogę się odwołać tak, jak ZUS do niezależnej komisji lekarskiej, że etatowiec, a w dodatku młoda matka może mnie bezkarnie wycyckać do ostatniego grosza. Ale, jak organ państwowy ma coś płacić, to zawsze znajdzie się orzecznik. Szkoda słów.

0
comments

cze 12

Kultura poniżania

To, co chcę dzisiaj napisać pewnie większości czytelników wyda się zbyt egocentryczne, ale cóż…

Otóż otrzymałem wczoraj ze szkoły, do której zapisałem swoje dziecko maila następującej treści: „w roku szkolnym 2013/2014 Państwa dzieci będą uczęszczały do naszej szkoły do klasy pierwszej. Warunkiem przyjęcia dziecka sześcioletniego do klasy pierwszej jest dostarczenie do szkoły zaświadczenia potwierdzającego odbycie przez dziecko rocznego przygotowania przedszkolnego. Można je pobrać na prośbę rodzica z sekretariatu przedszkola/szkoły, w którym obecnie dziecko spełnia ten obowiązek. W zaświadczeniu musi być jasno napisane, że dziecko w roku szkolnym 2012/2013 realizowało obowiązek przygotowania przedszkolnego.

Niby nic wielkiego, żaden wielki problem, ale już samo słowo „zaświadczenie” działa na mnie, jak czerwona płachta na byka. Ciągle muszę coś zaświadczać, udowadniać. A ja to chromolę. Jestem już w takim wieku i tyle przeżyłem, że nic nikomu nie muszę udowadniać, udowadnianie czegokolwiek jest dla mnie poniżające.

A już szczególnie irytuje mnie, gdy urzędnicy chcą, żebym zaświadczał rzeczy niepotrzebne.

Czy mam prawo posłać dziecko sześcioletnie do klasy pierwszej? Mam. Czy warunkiem przyjęcia jest ukończenie rocznego przygotowania przedszkolnego? Nie. Więc po co mnożenie różnego rodzaju papierków? [1] Poza tym, to są koszty. Ktoś musi za nasze pieniądze wyprodukować tony papieru, zatrudniani przez nas urzędnicy muszą te papiery wypełnić. Dodatkowo, za duże pieniądze stworzono System Informacji Oświatowej, w których bazach te informacje już są – wprowadzili je tam za nasze pieniądze właśnie urzędnicy. Wystarczy pracownikom szkoły zajrzeć do tej bazy. Ale nie, w Polsce należy jeszcze poniżyć rodziców, niech latają od dyrekcji do dyrekcji z zaświadczeniami, a w urzędach obywatele z pietra na piętro, bo jeden urzędas nie może zwrócić się do drugiego urzędasa po informacje. Polak w Polsce na każdym kroku jest poniżany, zmuszany do odgrywania roli „petenta”. Obruszy się, że nie jest osłem, to nakażą mu przynieść zaświadczenie, że nie jest osłem. Zaburzone są stosunki społeczne, hierarchie społeczne – urzędnik, czyli osoba, której płacę, zamiast pracować dla mnie, staje się moim szefem – to on decyduje, że mam latać dla niego z papierkami, mimo to, że przepisy prawa często tego nie wymagają, bo informacja, to nie zaświadczenia. Informacja, to informacja i tyle. Ale (często nieświadomie) służy to pokazaniu tego, kto jest ważniejszy, kto tu szefuje.

[1] Zgodnie z Art. 14b. Ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty Rodzice mają obowiązek informowania, w terminie do dnia 30 września każdego roku, dyrektora szkoły podstawowej, w obwodzie której dziecko mieszka, o realizacji obowiązku rocznego przygotowania przedszkolnego. Nie ma mowy o żadnych zaświadczenia, wystarczy poinformowanie.

2
comments